Coraz częściej przyglądam się twarzom na widowni, coraz rzadziej - buziom fikcji na scenie. Cały mijający sezon teatralny próbowałem na widowniach krakowskich złowić przynajmniej sześć postaci, co poszukują teatru nie oczywistego - pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Chcę dociec zasady błogości bywalców teatralnych. Chcę wiedzieć: jak dużo, bądź jak mało tajemnicy artyści muszą dziś po tamtej stronie rampy wydziergać, by po naszej stronie błysnął zbiorowy portret sytości - groteskowa "Guernica" poczucia pieniędzy dobrze wydanych w Bagateli, w Starym, w Słowackiego, KTO, Ludowym, Grotesce bądź Nowym. Cały mijający sezon teatralny próbowałem na widowniach krakowskich złowić przynajmniej sześć postaci, co poszukują teatru nie oczywistego. Wiem, wiem, dobrze znam mantrę nowoczesności: należy ludziom serwować, co ludziom smakuje! A że ludziom smakuje brak wysiłku - pichćmy sceniczne oczywistości, im sążniściej przaśne, tym lepsze! Bo gdy dasz klientom budyń poziomkowy - zje, choćby zębów nie miał! A stek i brak siekaczy? Zgroza. Tak, znam tę mantrę starorzymską: chleba i igrzysk! Znam, bo bywałem w Narodowym Starym Teatrze. Widziałem "Klątwę" Wyspiańskiego, wyreżyserowaną przez Barbarę Wysoc