"Tylko ty, Irydionie, nie opuszczaj mnie śród zimnego świata słuchaczy, tylko ty mi nie daj uczuć chłodu, który mi na czoło od twarzy ludzkich powiewa; a gdybyś widział na mnie idące węże, weź w rękę harfę Lilli Wenedy i przemień te gady w słuchaczów..." - tak pisał Juliusz Słowacki w liście "Do autora Irydiona". I podobnie jak uczynienie ze stada węży uważnych słuchaczy miało ocalić króla Derwida od śmierci, tak prawdziwa potrzeba poezji może ocalić dla teatru dramaty Słowackiego. Ocalić w ich codziennym żywocie. Jedno i drugie równie jest trudne, choć nie niemożliwe. Zabójczy chłód sali "uziemia" w oka mgnieniu najwspanialsze inscenizacje. Cóż powiedzieć o tych, którym do doskonałości daleko? Krakowskie przedstawienie "Lilli Wenedy" w inscenizacji Krystyny Skuszanki (1973) powszechnie zostało przyjęte z entuzjazmem, jako odkrywcze i żywe. I choć tak inne było niż chce tradycja - bardzo z ducha i myśli Słowacki
Tytuł oryginalny
Widmo nadziei
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 9