W ubiegłym roku w "Wysokich Obcasach" Maja Kleczewska powiedziała: "Wiem jak robić spektakl, który się będzie podobał. Tylko po co?". Woli "wbijać widelec w oczy". Te słowa świadczą o tupecie i bezczelności. A także o świadomości, że tylko przez skandale może zrobić karierę. I zrobiła - pisze Witold Sadowy.
Gdyby nie jej szokujące przedstawienia byłaby jedną z wielu, których spektakle przechodzą bez echa. A tak wciąż jest na fali. I wciąż jest o niej głośno. Ale jak długo można oglądać bełkotliwe, pozbawione logiki przedstawienia w których powiela w kółko te same pomysły i bez uzasadnienia rozbiera do naga aktorów? Nagość stała się jej obsesją. W jej przedstawieniach jest przerost formy nad treścią. Aktor nie ma możliwości stworzenia postaci. Jest jedynie elementem dekoracyjnym w jej obłąkańczych wizjach. Ludzie dla niej to potwory. W jej spektaklach nie ma niczego pozytywnego. Tylko sex i nagość. Nagość na scenie to nic nowego. Wiele lat temu w Paryżu widziałem dwa głośne musicale "Hair" i "Oh Kalkuta", w których aktorzy chodzili po scenie nago. Ale to czemuś służyło. A przede wszystkim grano je w teatrach prywatnych, a nie miejskich czy państwowych. Za własne, a nie podatników pieniądze, jak to ma miejsce u nas. Jej chora wyobraźnia sp