"Masara" Mariusa Ivaškevičiusa w reż. Stanisława Mojsiejewa w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński w Przekroju.
Wyciągnąłem z lodówki starą mozzarellę. Nabrzmiały woreczek z treścią stałą w płynie. Nakłułem widelcem i pierdnęło na śmierdząco. Ostatnio w teatrze czuję się podobnie jak z tym serem po terminie: że tylko dotknę i zaraz mi tryśnie w dowolnym kierunku. Zwłaszcza w Starym Teatrze sytuacja jest napięta, wielka siekiera wisi w powietrzu jak poluzowany sztankiet, i teraz pytanie, kiedy i na kogo zleci. Komu bryźnie między oczy. Z obecnym dyrektorem jest jak z karaluchami u Joanny Chmielewskiej: jeśli nie da się wytępić, to trzeba polubić. Żałoby po Starym mam serdecznie potąd, władza nie jest głupia, kiedy liczy na zmęczenie nawet najwytrwalszych. Chciałbym już tylko, żeby do pracy wrócili dobrzy reżyserzy, i może Rada Artystyczna Starego Teatru też by tego chciała. Ale nie wiem, co oni ugrają artystami typu Paulina Kondrak. O "Masarze", drugiej premierze za Marka Mikosa, można powiedzieć, że jest mniejszą żenadą od "Domu Berna