Teatry w Łodzi i Wrocławiu wyglądają, jakby wróciły z pielgrzymki do Częstochowy. Co się stało? Czy polski teatr, który przez dziesięciolecia ignorował istnienie Kościoła, nagle się nawrócił?
Gdyby ktoś niewtajemniczony wpadł przypadkiem w tych dniach do Teatru Współczesnego we Wrocławiu, pomyślałby, że to nie teatr, ale skład dewocjonaliów. Pół sceny zasłania olbrzymi billboard z oleodrukowym wizerunkiem Chrystusa, który wznosi oczy do nieba. U jego stóp stoją gipsowe Matki Boskie przygotowane do wysyłki. Natomiast z głośnika dobiega odmawiany chóralnie różaniec. Nie mniej religijna atmosfera panuje w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza. Na proscenium stoi drewniany krzyż wysokości dwóch rosłych ludzi. Wygląda, jakby ktoś go wykopał na rozstajach i przewiózł do teatru razem z płotem i bukietem sztucznych kwiatów. Co się dzieje? O wierze bez dewocji Billboard z Chrystusem we Wrocławiu i przydrożny krzyż w Łodzi to elementy scenografii do dwóch przedstawień, które rzeczywiście mówią o wierze. Ale nie dewocyjne. Wrocławski spektakl to adaptacja powieści Andre Gide'a, "Lochy Watykanu" (1914), któr�