Twierdzenia mówiące o tym, że bydgoski teatr nie dostosowuje swojej oferty do odbiorców (tj. bywa awangardowy, eksperymentuje, bywa trudny, a bydgoska publiczność oczekuje repertuaru łatwiejszego, lżejszego, tradycyjnego), są, mam takie przekonanie, dla bydgoszczan najzwyczajniej obraźliwe - pisze Michał Tabaczyński w Bydgoskim Informatorze Kulturalnym BiK.
Słychać ostatnio głosy, głosy się pojawiają, krążą po kuluarach teatru, odbijają się echem wśród gwaru towarzyszącego popremierowym bankietom, nieśmiało pojawiają się na blogach i portalach. Głosy o bydgoskim teatrze. Teatr - mówią te głosy - nie wsłuchuje się w (nomen omen) głosy swoich widzów, teatr wymagania i postulaty swoich widzów ignoruje, teatr wyalienował się, oddalił od swoich widzów, od bydgoskich (!) widzów się oddalił. Tak te głosy mówią. Nie jest ich wiele chyba, kto uważa, że ich wiele, ten ulega błędowi paralaksy, jak sądzę. Te głosy należy zinterpretować następująco: teatr powinien być instytucją, która ma szczególne zobowiązania wobec swoich widzów i musi się liczyć z ich opinią przed - a nie jak to bywa zwykle - po przedstawieniu. Trudno, doprawdy, zrozumieć, dlaczego akurat teatr miałby być wyłączony z grona instytucji kultury, którym przyznaje się wolność artystyczną i swobodę w kreowaniu progra