Wampir od lat funkcjonuje w kulturze jako upiór wysysający życie ze śmiertelników. Wariacji i interpretacji tego mitu, począwszy od "Drakuli" i wierzeń ludowych, wyrosło już tyle, że zdawać by się mogło, iż nie ma już nowego pola do interpretacji. Tymczasem na deskach Teatru Miejskiego w Gliwicach Agata Biziuk w autorskim przedstawieniu "Wpuść mnie" pokazuje, że wampir nie tylko pozostaje pojęciem aktualnym, ale i mającym bardziej metaforyczne odniesienia. Bo każdy z nas może wyhodować go we własnym wnętrzu - pisze Małgorzata Pabian z Nowej Siły Krytycznej.
W półmroku poznajemy postać łudząco przypominającą tytułowego bohatera "Nosferatu - symfonii grozy", istotnego w historii kina ekspresjonistycznego horroru. Długie szpony, ogolona czaszka, mocno zarysowane oczy z przeszywającym spojrzeniem i czarna szata stanowią ukłon w stronę kultowego wizerunku wampira. To jednak jedyny zwrot ku tradycji w spektaklu. Sceniczny upiór nie żywi się krwią, nie boi się krzyża ani nie jest nieśmiertelny. Wampir (Mateusz Trzmiel) żyje tak długo, jak długo potrzebują go ludzie, którzy przywołują tę mroczną figurę, ilekroć zaczynają dręczyć ich wyrzuty sumienia lub doznają traumy; jest projekcją naszych problemów, lęków, krzywd i przewinień. Żywi się nimi, czerpie z nich energię, budując swą siłę ze złe w człowieku. Nie pragnie jednak ludzkiego cierpienia za wszelką cenę, nie poluje usilnie na ofiary, to ludzie sami w sobie budują wampira, czego dowodem jest grupa ukrywająca się w schronie. Nie od razu