"Rozkłady jazdy" w reż. Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej w Teatrze Na Woli w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.
Frayn i Zelenka mają ze sobą sporo wspólnego. Przenikliwie widzą wszelką śmieszność, nie udając wesołków i nie traktując własnych postaci jak pajaców. Czech pożyczył od Anglika kanwę jednej z fars ("Chińczycy") i mechanizm drugiej ("Czego nie widać"), aby rozkręcić starą maszynkę humoru teatr w teatrze. Dwójka aktorów musi ratować rozpadający się spektakl, w którym nikt już nie chce grać; partnerzy się wykruszają i trzeba błyskawicznymi przebiórkami wchodzić w kolejne role. Na to nakładają się sytuacje z równie prującej się życiowej prywatności obojga aktorów; także i tu trzeba gwałtem przykrywać wpadki, udawać, że nic się nie stało. Spod farsy wyłazi melodramat: w pierwszej jak ryba w wodzie czuje się Artur Barciś, drugi lepiej leży Beacie Fudalej. Oboje jednak dobrze wpisują się w sprawne przedstawienie oscylujące między śmiechem a (nieco przeciągniętą) łzawością.