Gdy jestem zmęczony lub zgnębiony, biorę do ręki "Wesele", szczególnie pierwszy akt. Za każdym razem, w tekście tak znanym, odkrywam sprawy nieoczekiwane. Jak aktor, który po raz setny grając ulubioną rolę, niespodziewanie odnajduje drobne, ledwo dostrzegalne, a tak dlań przecież ważne odcienie. Inaczej czytam "Wesele", gdy się przygotowuję do obejrzenia spektaklu. Już z góry sobie wyobrażam, że będzie to rodzaj dyskusji. Czytając tekst, myślę o nowych możliwościach, które znajdą realizatorzy. Czasem spotyka mnie miła niespodzianka (najczęściej wtedy, gdy jestem przygotowany na najgorsze). Kiedy indziej doznaję zawodu. Ale zdarza się, że wynik spotkania bywa remisowy: suma niespodzianek i zawodów się równoważy. Do jakiej kategorii zaliczyć przedstawienie reżyserowane w łódzkim Teatrze im. Jaracza przez Jerzego Grzegorzewskiego, z jego własną scenografią? Chaty bronowickiej nie ma. A jednak - jest. To znaczy: istnieją pewne jej elementy. Z
Tytuł oryginalny
"Wesele" z zegarem
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 6