Rozpocząłem swoją recenzję, co można sprawdzić, (we wczorajszym numerze "Expressu", od cytatu z artykułu Wandy Lipiec, zamieszczonego w programie teatralnym.
Cytowana na wstępie Wanda Lipiec ma zupełną rację: geniusz Wyspiańskiego, w jego dziełach zamknięty, jest tak potężny, że zawsze zdoła się wybronić, spod lawiny pomysłów inscenizatora przebija żywe słowo poety, a że wykonawcy słowu temu ufnie zechcieli zawierzyć, przeto mamy w tym spektaklu i role piękne, i sceny prawdziwie porywające. Ach te pomysły, te pomysły! W centrum sceny stoi stary, śliczny, stylowy zegar, pozostanie na niej również w części drugiej, gdy znikną drewniane skrzynie umownej obudowy i odsłoni się głębia podwórca ze słomianymi chochołami. Zapewne ma symbolizować ten zegar cieknący rytm czasu spędzanego w narodowej niewoli - tu wesele, tu słowa, słowa, słowa, a niewola wciąż ta sama... Ku końcowi części drugiej pojawia się wszelako na scenie Wernyhora. Mówi z patosem, rozkazuje, gromi, aż wreszcie rozpina kożuszysko białe, aby wręczyć złoty róg Gospodarzowi. Rozpina kożuch, a pod nim, chytrze przypięty, dyn