Ostre, bezlitosne światło reflektorów zalewa salę. Ogarnia widzów, którzy porozsiadali się w niewielkich grupach, niczym gapie ciekawi biegu wydarzeń. Ogarnia poruszających się między nimi aktorów. Każdy ruch wzbija tumany pyłu z pokrytej piachem podłogi. W głębi jakaś postać bezmyślnie ten piach rozgarnia i przesypuje. Nie opodal, w spiekocie andaluzyjskiego popołudnia trwają dwie wieśniaczki. Młodsza drzemie oparta o filar, starsza krąży monotonnie, rozwija z kłębka długie, krwistoczerwone pasmo włóczki. Cichy, uparcie jednostajny głos cykad odmierza czas. Czas, który płynie powoli, ale ona już gęstą, nieomal dotykalną konsystencję. Za chwilę spiętrzy się dramatem. Dramatem miłości, zazdrości i zbrodni, dramatem właściwie pierwotnym i w tej pierwotnej sile - przejmująco ostatecznym. To dramat starej kobiety, której zamordowano męża oraz obu synów i która każdym słowem i gestem wyraża nienawiść tak intensywną, że
Tytuł oryginalny
Wesele krwi
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza Nr 235