Każda kolejna inscenizacja "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego potwierdza niezwykłą trafność oceny polskich wad, słabości, kompleksów. Dramat wyrasta wprost z goryczy Norwida, który widział w nas "pierwszy na planecie naród i ostatnie na globie społeczeństwo". Dla każdego kolejnego pokolenia "Wesele" stanowi wyzwanie, z którym musi się zmierzyć. Jerzy Grzegorzewski unika jednoznacznych interpretacji. Zaledwie zaznacza postawy swoich bohaterów, bo też są oni - zgodnie z jego inscenizacją - nie tyle niejednoznaczni, co mało wyraziści, "rozmazani", nieprawdziwi. Słowo "niewiarygodni" byłoby tu chyba najlepsze. Ot, polska szopka, w której każdy ma do odegrania jakąś rolę i lepiej lub gorzej próbuje się jej trzymać. Bezsilne są tu osoby dramatu. Nie straszą już widma przeszłości, wszystkie lęki zostały oswojone, sprawy dalej biegną tym samym torem. Przed każdą kolejną zjawą żałośni weselnicy odgrywają coś w rodzaju rachunku sumienia: ani ś
Tytuł oryginalny
"Wesele" 2000 czyli jacy jesteśmy
Źródło:
Materiał nadesłany
Gość Niedzielny nr 26