"2007: Mackbeth" w reż. Jarzyny w TR Warszawa. Pisze Joanna Godlewska w Przeglądzie Powszechnym.
Jeśli chodzi o "Makbeta" Jarzyny, najciekawsze wydają mi się okoliczności towarzyszące. Skomplikowaną przebyłam drogę, by zapoznać się z tym dziełem, a była to podróż w czasie i przestrzeni. Najpierw wykupiłam bilet na pokaz przedpremierowy odbywający się o dziewiątej wieczorem - bilet za czterdzieści pięć złotych, czyli tańszy (!), opatrzony informacją: "miejsce z ograniczoną widocznością". Zaintrygowana takim awangardowym podejściem do widza, udałam się wyznaczonego dnia w kierunku zwanym potocznie u czorta na kuliczkach - czyli do nieczynnej hali fabrycznej na Woli. Gdy zjawiłam się tam, dowiedziałam się, że, po pierwsze, spektakl jest grany nie o dziewiątej, lecz o dziesiątej, a po drugie, że właśnie został odwołany. Cierpliwie zamieniłam bilet, przezornie wybierając termin nieco odległy od premiery (w końcu mogła zostać przesunięta), przed wyjściem z domu sprawdziłam, o której też dzieło jest grane tym razem. Przedstawienie, w