Władza prawie zawsze nie lubiła gigantów. Wolała ich odznaczać i nagradzać, zamiast poszukiwać i hodować następców. Teraz czyni to samo. Urządza konkursiki, coraz częściej ustawiane z góry, promujące niemal wyłącznie nieudaczników. Ostatnio dotyczy to Teatru Wielkiego w moim - pogrążonym po Stuligroszu we łzach i żałobie - Poznaniu. Mniej dostrzegalną niż stołek, na którym siedzi, personę, wielce podejrzana komisja zarekomendowała marszałkowi województwa na fotel po Dołżyckim, Stermiczu-Valcrociacie, Latoszewskim, Bierdiajewie, Górzyńskim i Satanowskim - pisze Sławomir Pietras w Angorze.
Zmarł Stefan Stuligrosz. Spadkobierca wielkiej poznańskiej chóralistyki, kreator "Poznańskich Słowików", budowniczy życia muzycznego Poznania w II połowie XX w. Można by jeszcze wymieniać: dyrygent, kompozytor, wokalista, pedagog, świetny mówca, popularyzator muzyki, radiowiec itd, itd... Ponieważ jego postać towarzyszyła mi całe życie, najpierw przez radio, potem z estrady filharmonicznej, poprzez częste kontakty zawodowe i osobiste, liczne koncerty, współpracę przy realizacji Quo vadis w Operze Narodowej i Teatrze Wielkim w Poznaniu, pozostanie w mej pamięci pośród gigantów. Według mitologii greckiej byli oni pochodzenia boskiego, ale śmiertelni. Mogło być inaczej za przyczyną magicznego ziela, które matka Ziemia wydała, by ich ocalić przed śmiercią. Kiedy Zeus dowiedział się o tym i zanim ktokolwiek mógł to ziele znaleźć, zerwał je i zniszczył. Odchodzą giganci W wymiarze poznańskim Stuligrosz nie był jedynym gigantem. Niekoronowanym