Odejście dramaturgii - ongiś ostrej i bezkompromisowej - w pokłady dostojnej klasyki jest dla teatru zawsze zjawiskiem dość trudnym do przyjęcia. Niewiele jest bowiem dzieł, które zwycięsko wychodzą z próby czasu i urzekają współczesną widownię równie silnie, jak w momencie premiery np. w ub. stuleciu. Sztuki Franka Wedekinda na przełomie wieku XIX i XX nie tyle urzekały, co szokowały ówczesne niemieckie mieszczaństwo. Mało kto mówił wtedy tak otwarcie źle o pruderii, przeciwstawiając jej naturalność seksualnego popędu, z którym zakłamane mieszczaństwo nie umiało sobie poradzić. Mało kto również tak jawnie wyśmiewał miałkość problemów naturalistycznej dramaturgii, przemieniał jej postacie w obrzydliwe typy, szamoczące się w klatkach fałszywych i powierzchownie traktowanych zasad moralnych. Jeśli do tego dodamy bezceremonialność w traktowaniu dramaturgicznej jedności miejsca, czasu i akcji, bardziej filmowe niż teatralne pokazywanie
Tytuł oryginalny
Wedekind uśpiony
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 14