Sztukę Artura Millera "Śmierć komiwojażera" oglądaliśmy na scenie teatru bydgoskiego. I już choćby z tego powodu, byliśmy ciekawi, jak wypadnie porównanie z telewizyjną adaptacją. Nie chodzi już o poziom gry aktorów (w telewizyjnym przedstawieniu wstępowali aktorzy o znanych w całym kraju nazwiskach, ale o specyfikę telewizyjną. Raz jeszcze przekonaliśmy się o wielkich możliwościach telewizji, o przewadze małego ekranu, zwłaszcza jeśli chodzi o pokazanie psychologicznego podłoża tekstu. Stary komiwojażer dochodzi do tego momentu życiowego, kiedy pora zdać rachunek. Mimo wiernej, 36-letniej służby, staje się zbędny firmie. Wylewają go.... I oto człowiek sterany życiem, pracą dokonuje obrachunku. Okazuje się, że jest człowiekiem przegranym. Przegrał swoje życie i życie swoich synów. Na swym koncie notuje wielką klęskę, klęskę ludzi jego warstwy. Zawaliły się jego ideały, jego dążenia i marzenia. Cóż jeszcze może dać światu
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Wieczorny