"Mając 60 lat człowiek chyba dopiero zaczyna coś rozumieć z muzyki" - powiedział ostatnio Krzysztof Penderecki. Ten dystans do własnej wcześniejszej twórczości jest dla niego charakterystyczny: wiele razy dokonywał zwrotów, przewartościowań, wolt. Trudno się domyślić słuchając np. Koncertu fletowego po "Trenie pamięci ofiar Hiroszimy", że oba dzieła wyszły spod jednego pióra. Wydawałoby się, iż istniało kilku Pendereckich - a jednak jest między nimi wiecej podobieństw niż różnic. Najpierw chciał burzyć zastany porządek, by budować coś nowego. W latach 60., a nawet jeszcze na początku lat 70. na każdy jego utwór czekało się jak na sensacyjną nowinę: jaki efekt znowu wymyśli? Granie na instrumentach smyczkowych za podstawkiem, uderzanie w ich pudła palcami, arkusze blachy, kawały szkła, piły, okaryny, muszle... Czyste akordy w tym kontekście brzmiały równie obrazoburczo. Od czasu Pasji wg św. Łukasza śledziło się też
Tytuł oryginalny
Wciąż inny, stale ten sam
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza nr 273