Kto z nas nie był dzieckiem i na widok waty cukrowej nie dostawał ataków pożądliwości, godnych alkoholika, widzącego baterie butelek, na których umieszczono wykonany drżącą ręką sprzedawcy napis "Prohibicja". Także dziś niezaspokojeni w swej namiętności mali nieszczęśnicy, prowadzeni przez surowych rodziców, wpatrują się w panią kręcącą ową watowaną słodycz, marząc o niej niczym prezydent Clinton o cygarze. Rozsądni dorośli dokładnie wiedzą, jakie skutki może wywołać jedzenie rzeczonej waty, dlatego też odciągają swoje pociechy od niej najdalej jak mogą.
W tarnowskim teatrze, który ostatnio dotknęła zaskakująca, fredrowska przypadłość w postaci gołej pupy, chcąc zabić w sobie gorzki smak skandalu, postanowił przeprowadzić na dzieci zmaso-wany atak słodyczy, w postaci przedstawienia "O dwóch takich, co ukradli księżyc", w reżyserii Bogusławy Czosnowskiej. Spektakl jest typowym przykładem archaicznej inscenizacji, której estetyka może była jeszcze do przyjęcia dwadzieścia, trzydzieści lat temu. Ale zacznijmy od początku. Na scenie pojawia się konferansjer ubrany w ogrodniczki i czapeczkę niczym pan ze stacji benzynowej. Miast jak Pan Bóg przykazał tankować puste baki samochodów, wita "kochaną dziatwę", którą zaraz będzie wprowadzał w tajniki teatru. Bowiem adaptacja tekstu Kornela Makuszyńskiego jest tak skonstruowana, że gdy jej autorce brak pomysłu na przykład na to, jak pokazać, że Jacek i Placek wybudowali złemu czarownikowi wieżę, konferansjer zatrzymuje akcję, tłumacząc maluchom, �