Festiwal Festiwali Teatralnych "Spotkania" w Warszawie. Pisze Tomasz Mościcki w Odrze.
Była sobie nie tak dawno temu bardzo szacowna teatralna impreza. Przez dziesięciolecia swego istnienia stanowiła najważniejszy bodaj przegląd tego, co przez poprzedzające ją dwanaście miesięcy interesującego wydarzyło się na polskich scenach. W ciągu kilku dni warszawska publiczność otrzymywała polski teatr niejako w pigułce. Przez ten festiwal przewijały się najważniejsze spektakle, największe nazwiska: Swinarski, Jarocki, Wajda, Bradecki (w swym najlepszym okresie), Babicki, później Jarzyna czy Augustynowicz. Impreza zwała się Warszawskie Spotkania Teatralne. Otaczała ją atmosfera dobrego snobizmu, na tym przeglądzie nie tylko wypadało, ale po prostu trzeba było być. Tak działo się w zamierzchłych już lata 70., ale ścisk i bitwy o wejściówki, obłaskawianie bileterek, ale wdzieranie się do teatrów od ich zaplecza, mylenie pogoni pamiętam z autopsji z bliskich mi, choć będących już wcale odległą przeszłością lat 80. Jeszcze dekadę te