Cezary Pazura przygotowuje swój sceniczny come back. Nie grał w teatrze od 1994 roku, jeśli nie liczyć roli Błazna w "Królu Learze" (reż. Andriej Konczałowski), sześć lat temu przygotowanym na benefis Daniela Olbrychskiego. Teraz zobaczymy go w "Bogu mordu", który w teatrze 6. Piętro przygotowuje Małgorzata Bogajewska (premiera 10 listopada).
PANI: 80 minut wystarcza, żeby dwa cywilizowane małżeństwa zmienić w barbarzyńców. Pan jest drapieżnikiem? CEZARY PAZURA: Chyba nie. Jestem raczej roślinożerny. Drapieżnik to ktoś taki, kto wyczuwa ofiarę, a w swoich prywatnych przygodach to zawsze ja byłem ofiarą. Albo tak mi się wydaje przez moją męską próżność. To przeczy temu, jak jest Pan postrzegany. Tak, aleja nigdy nie byłem typem macho. Miałem się urodzić jako dziewczynka (marzenie mamy!) i mam wiele cech, które pozwalają mi się dogadać z kobietami. Jednak Pana bohater z "Boga mordu" ma w sobie podskórnego drapieżcę. - Dlatego nie bez kozery Roman Polański, reżyser filmowy, pozwolił sobie ten tytuł zmienić na "Rzeź". Ona naprawdę tam się odbywa. Każdy po kawałku odkrywa swoje prawdziwe oblicze. W jaki sposób robi to Michel? - Mój bohater tkwi w małżeństwie, które wpędziło go w straszne kompleks): Jest właścicielem hurtowni artykułów gospodarstwa domowego, a jego �