Przed nami ostatnia premiera sezonu 2014/15. 'Wilhelm Tell" Gioacchina Rossiniego to symbol włoskiego bel canta, opera-legenda, żelazna pozycja w repertuarach wszystkich scen operowych od Sankt Petersburga po Nowy Jork.
Prawdziwy mistrz powinien wiedzieć, kiedy zejść ze sceny, by nie przegapić momentu, w którym można stać się obiektem drwin. Rossini, król opery pierwszych dekad XIX wieku, był tego świadomy. Artystycznie i materialnie spełniony poczuł się w wieku 36 lat, a na - zgódźmy się - przedwczesny akt uroczystej zamiany fraka kompozytora na fartuch kucharza, przygotował danie naprawdę wysmakowane, które niejednego świadka paryskiej prapremiery zbiło z tropu. "Wilhelm Tell" jest bezsprzecznie najbardziej dopieszczoną partyturą tego twórcy. Poświęcił na nią bez mała pół roku, czym ustanowił swój prywatny rekord, ponieważ inne opery pisywał zwykle w kilka tygodni. Opowieść o szwajcarskim bohaterze narodowym jest dziełem prawdziwie romantycznym. Przyroda subtelnie współgra ze stanami ducha walczących o wyzwolenie powstańców, a kompozytor muzycznie scharakteryzował Szwajcarię m.in. przy użyciu motywów naśladujących jodłowanie. Warszawską premierę