Dwóch mężczyzn i jedna kobieta, która skupia uwagę ich obu, krążąc między rzeczywistością i snem. W niedzielę w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej odbędzie się premiera "Peleasa i Melizandy" Claude'a Debussy'ego w inscenizacji wywrotowej brytyjskiej reżyserki Katie Mitchell.
Partytura tej opery, a właściwie poematu scenicznego, zabrzmiała pierwszy raz w 1902 r. w Paryżu i jak to często bywało w tamtych czasach, wzbudziła wiele kontrowersji: oburzyła konserwatywną publiczność, zachwyciła młodych słuchaczy. Claude Debussy, posługujący się z wyjątkową subtelnością językiem harmonicznym, stworzył dzieło, które miało być francuską odpowiedzią na germańskie legendy sceniczne Richarda Wagnera, stąd baśniowo-zagadkowa treść libretta. Miłość między Peleasem i Melizandą nie wybucha z nagłą mocą, jak w Wagnerowskim "Tristanie i Izoldzie", lecz rozwija się niemal niepostrzeżenie, jednak z równą nieuchronnością. W tej historii, opartej na sztuce Maurice'a Maeterlincka, jest jednak więcej niedopowiedzeń. Jest także ten trzeci, rycerz Golaud, silny i zdobywczy, cierpiący jednak z powodu domniemanej zdrady, której tajemnica pozostanie niewyjaśniona. Jak z "Melancholii" Larsa von Triera Dramat muzyczny "Peleas i M