- Przyjechał następca Kiepury! - wołał jakiś pan w długiej kolejce oczekujących pod kasą Opery Narodowej. Publiczność przyjęła występ Piotra Beczały w "Rigoletcie" entuzjastycznie.
Sam artysta potraktował debiut na stołecznej scenie prestiżowo. Choć rola księcia Mantui stała się jego wizytówką artystyczną w świecie, dostrzec można było pewną tremę. Arię rozpoczynającą "Rigoletta" zaśpiewał efektownie, ale brakowało mu lekkości, jakby próbował dopiero dopasować się do akustyki nieznanej mu sali. Potem z każdą chwilą było coraz lepiej. W trzeciej scenie (z kolejną arią) całkowicie podbił publiczność. Ostatni akt należał tylko do niego. Z maestrią wykonał przebój wszystkich tenorów "La donna é mobile", potem nadał szlachetny ton kwartetowi solistów, a na koniec wariację arii o zmienności kobiet ozdobił naturalnym wysokim dźwiękiem, zaśpiewanym miękko i znacznie dłużej, niż może sobie na to pozwolić większość tenorów. Piotr Beczała jest lirycznym tenorem o ładnej, ciekawej barwie i dobrze wie, co z takim głosem robić. Środkami czysto wokalnymi potrafił wykreować postać księcia Mantui, który