- To historia dwóch kobiet, które się przyjaźnią, ale potrafią też się bardzo pokłócić, nawet pobić. Zderzenie dwóch takich osobowości jest niebezpieczne, ale z drugiej strony - przyjrzyjmy się relacjom, jakie są między dziewczynami - konflikty to też okazywanie uczuć - mówi Halinka Młynkowa przed swoim debiutem w "Edith i Marlene" w Teatrze Mazowieckim im. Kiepury.
O niezwykłej roli Marleny Dietrich w spektaklu "Edith i Marlene" w reżyserii Marty Meszaros, o nadmiernym zainteresowaniu brukowców życiem prywatnym z Halinką Młynkową rozmawia Anna J. Dudek. W spektaklu "Edith i Marlene" w reżyserii Marty Meszaros debiutujesz w roli aktorki. Co okazało się najtrudniejsze? Wszystko, (śmiech) Czuję się trochę tak, jakbym miała zawiązane oczy przy wchodzeniu na nowy teren. Ania [Anna Sroka-Hryń - przyp. red.], która gra Edith, ładnie to ujęła - że to trochę tak, jakbym wchodziła na nową wyspę. Jakoś tak się dzieje w moim życiu, że często te wyspy zmieniam i szybko się na nich odnajduję. Mam nadzieję, że będzie i w tym wypadku. Duże zmiany co siedem lat? Tak mniej więcej się to układa, to niesamowite. Tak samo jest z aktorstwem, którym nigdy się nie interesowałam. Ale oferty występów w filmie i telewizyjnych serialach były. Tak, pojawiały się regularnie. Zawsze kategorycznie mówiłam "nie", bo jestem