Zajmującą krzesła publiczność wita żelazna kurtyna, na której po wygaszeniu świateł i rozpoczęciu przez orkiestrę "Intrady" pojawia się wielki orzeł dwugłowy, a pod nim napis cyrylicą: "Spektakl dla cenzury". Widownia reaguje śmiechem, zgodnie z zamierzeniem reżysera, który zapowiedział, że będzie publiczność - na zmianę - bawił i wzruszał.
Pierwsza chwila wzruszenia przychodzi zresztą dość szybko: na scenie oglądamy gromadę wynędzniałych powstańców. Gdy zaczynają śpiewać, nie lamentują jednak nad swym losem, lecz przeciwnie - oświadczają, że nie chcą mieć kobiet w swoich domach. Skąd taki pomysł w obandażowanej głowie słaniającego się z wyczerpania wojaka, który powinien raczej marzyć o jak najszybszym znalezieniu się pod czułą opieką niewiasty? Ale jeszcze bardziej zaskakuje taniec tych niedobitków powstania przed cenzorami, a także ich służalcze gesty wobec zaborców. Czyżby szło jedynie o chwilowe rozbawienie widza? Wkrótce potem następuje bardzo dramatyczna scena pojmania powstańców przez carskie wojsko, które popędzi ich zapewne na Sybir. W następnej scenie okazuje się jednak, że główni bohaterowie - Stefan i Zbigniew - szczęśliwie ocaleli i wracają do domu, a raczej do jego wypalonych zgliszcz, gdzie oczekują ich wesołe dziewczęta oraz przygotowany zawczasu w