„Rewizor. Komedia w pięciu aktach” Mikołaja Gogola w reż. Jurija Murawickiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze Dla Wszystkich.
„Nie przygaduj zwierciadłu, kiedy masz gębę krzywą” – ludowe porzekadło, które rozsławił Gogol, wciąż znakomicie brzmi na scenie i choć od prapremiery „Rewizora” minęło bez mała 200 lat, diagnoza rzeczywistości, karykatura władzy, biurokracji i wszechobecny strach z taką samą siłą odbijają się w teatralnym lustrze, niezmiennie śmiesząc i grożąc. Choć czasy się zmieniły i zdaje się, iż wiernopoddańcze hołdy odeszły do przeszłości, cięta satyra, która wyszła spod pióra perfekcjonisty Nikołaja Wasiljewicza Gogola, nadal należy do bardzo chętnie wystawianych w teatrze sztuk. Poczucie władzy wciąż mami, korupcja ma się dobrze, a mechanizmy społeczne, kierujące zachowaniem człowieka próżnego, pozostały niemal takie same. Rosyjski dramaturg stworzył całą galerię charakterystycznych bohaterów obdarzonych wstrętnymi przywarami, gotowych uczynić wszystko, by poczuć się lepszymi od innych, spełnić marzenia o życiu w stolicy, o majątku i sławie. W Teatrze Dramatycznym znany rosyjski reżyser Jurij Murawicki (ceniony w kraju, choć trochę niepokorny) poddaje utwór rodaka wnikliwej analizie i z całym szacunkiem dla oryginału prezentuje swoją wersję „Rewizora”, wydobywając komizm, ale także powagę i gorycz oraz uniwersalną, kapitalną ironię tego dramatu.
Do prowincjonalnego miasteczka w pełni incognito przybyć ma rewizor z tajną instrukcją z Petersburga. Owa niepożądana postać skontroluje pracę poszczególnych państwowych funkcjonariuszy, między innymi zarządzającego miastem horodniczego i innych. Do tej pory tutejsi notable żyli sobie spokojnie, nie przejmowali się zaniedbaniami, wykorzystywaniem stanowisk do własnych interesów. Teraz drżą przed inspekcją z centrali, boją się konsekwencji, mają bowiem sporo grzeszków na sumieniu. Aby zjednać sobie rewizora, postanawiają przyjąć go jak najlepiej. Pech sprawi, że za wysłannika najwyższych władz wezmą omyłkowo zwykłego urzędniczynę niskiej rangi, niejakiego Chlestakowa, który nie zamierza wyprowadzać prowincjuszy z błędu, i skwapliwie bawi się kosztem głupoty mieszkańców. Wykorzystuje ich, by napchać własne kieszenie i bezkarnie upajać się poczuciem wyjątkowości i władzy.
Miejscową elitkę, zakłamaną i skorumpowaną do niemożliwości, z ironią, w dowcipny sposób odmalował autor, a widzom pokazuje reżyser Jurij Murawicki wraz z aktorami. Gogol kreśli nieprawdopodobny i satyryczny, jednak prawdziwy portret społeczeństwa, jednocześnie siejąc grozę i rozśmieszając. W małym miasteczku filarami miejscowego systemu rządzenia są z dawien dawna łapownictwo, oszustwo, intryga i strach. Ten wszechobecny strach jest niezwykle ważny w przebiegu wydarzeń. Akcję „Rewizora” umieścił reżyser w bliżej nieokreślonej czasoprzestrzeni, trochę w zawieszeniu między światem żywych ludzi a światem umarłych, wśród widm z przeszłości, które wkraczają w naszą współczesność. Jedynie Iwan Chlestakow nie należy do owego królestwa wampirów, choć idealnie do niego pasuje. W spektaklu można doszukiwać się nastrojów typowych dla prowincjonalnej Rosji czasów Mikołaja I. Mimo pojawiających się elementów rosyjskiego folkloru (bądź nim inspirowanych) warto jednak dostrzec uniwersalną wymowę dzieła. Jesteśmy u siebie, może w Rosji albo w innym odległym mniej lub bardziej kraju. Na scenie zgromadziła się cała gama człowieczych przypadłości – obłuda, wywyższanie się, próżność i lenistwo. Aktorzy znakomicie wyczuwają rytm, klimat gogolowskiego dramatu i bawią się nim, choć czasem gorzki wydźwięk mają te gry – zgodnie z twierdzeniem samego autora – „przy rzeczach śmiesznych nie przystawać zbyt długo, bo z miejsca smutnieją i do głowy przychodzi bóg wi co”. Dramatopisarz opatrzył „Rewizora” szczegółowym komentarzem: „Nic tu nie powinno być przesadzone albo trywialne, nawet w najmniejszych rolach (…). Im mniej aktor będzie myśleć o tym, żeby śmieszyć i być zabawnym, tym silniej objawi się komizm w jego roli”. Właśnie taki obraz zobaczymy na scenie, nawet jeśli dekoracje i stylizacja nas zaskoczą. Gogol w ujęciu Jurija Murawickiego bawi, ale i przeraża, bo uderza naturalnością, choć skrytą pod scenicznymi kreacjami. Rzecz jasna w świecie groteski, nieco surrealistycznego absurdu wszystko jest wyolbrzymione, z przesadą, aby zbudować najlepszą karykaturę ludzkich przywar. Taki jest główny bohater, tacy są pozostali – maszkarony i widma, komiczne brzuchate potwory z innej rzeczywistości? Ależ skąd! Są niezmiennie obecne w naszym świecie. Charakteryzacja i kostiumy podkreślają reżyserską koncepcję, uwypuklają satyryczne przerysowanie i komizm postaci. Menażeria odrażająco groteskowych zombie, istot ślepo posłusznych władzy i zniewolonych, w dodatku żądnych krwi, jest nie tyle zabawna, co raczej tragikomiczna.
Artyści traktują swoich bohaterów z przymrużeniem oka, ale zadanie aktorskie jak najpoważniej. Chlestakowa gra Jakub Szyperski, którego miałam okazję oglądać w muzycznym poemacie „Przybysz” Teatru Collegium Nobilium (spektakl dyplomowy studentów kierunku Aktorstwo Teatru Muzycznego). W roli przybywającego z Petersburga registratora kolegialnego czuje się znakomicie. „Chlestakow kłamie bynajmniej nie na chłodno, albo z teatralną fanfaronadą; kłamie z uczuciem; w jego oczach ukazuje się rozkosz (…). Jest to najlepsza i najpoetyczniejsza chwila w jego życiu: prawie rodzaj natchnienia” – objaśniał Mikołaj Gogol. I właśnie taką postać stworzył na scenie Jakub Szyperski. Młody aktor gra brawurowo, z pazurem, gdzie trzeba zwalnia, potem przyspiesza. Przyciąga wzrok gestem, spojrzeniem, a skinieniem ręki czaruje nie tylko mieszkańców miasteczka, którzy z otwartymi ustami i uwielbieniem słuchają jego opowieści. I jak śpiewa! Ten leniwy i pyszałkowaty urzędniczyna wykorzystuje służalczość innych, stając się równie obłudnym jak pozostali. Chlestakow z upodobaniem kreuje siebie i rzeczywistość, a nieprawdopodobny, prowincjonalny światek tworzy równocześnie jego samego – ten sprytny koncept autora pokazuje, jak rodzi się „nasz rewizor”. Dzięki temu rosną pycha, podsycana strachem i uwielbieniem mieszkańców, a także pewność siebie lekkomyślnego blagiera. On jest niemal generałem, nawet poetą, pisarzem i wielkim artystą. Cały Petersburg kłania się bohaterowi w pas. Towarzyszy mu nieodłączny Osip – w tej roli Maciej Wyczański. Wierny sługa wcale nie zdaje się zahukany, może tylko ciut przygłupi. Cechuje go życiowy spryt i w miarę jak jego pan rośnie w oczach miasteczka, chciwie sięgając po hołdy i gotówkę, on sam również przyjmuje część spływającego na Chlestakowa splendoru. Ale nie byłoby Chlestakowa bez miejscowych „wampirów”, uwikłanych w sieć wzajemnych zależności, z wszechobecnym bezprawiem i korupcją oraz lękiem przed władzą.
Całym tym światkiem kieruje Horodniczy. Ujął mnie swą kreacją Henryk Niebudek – wiarygodnością, znawstwem w ukazywaniu niuansów, cieniowaniem w grze. Jego bohater żył sobie do tej pory spokojnie i szczęśliwie: bez zmrużenia oka zgarniał łapówki, twardo rządził podlegającymi mu prowincjonalnymi urzędnikami. Ale miał i nadal ma wyższe aspiracje – śnią mu się przepych oraz generalska ranga. Ogłupia go marzenie o awansie, które pomoże spełnić Chlestakow. Aktor cyzeluje niektóre słowa, podkreśla frazy, by wydobyć esencję charakteru Antona Antonowicza, jego spojrzenie i dumę! Bijąc pokłony przed Chlestakowem, jednocześnie spogląda z góry na maluczkich – kupców, chłopów, wdowy po podoficerach. Ale czy jest w stanie odzyskać szacunek wobec samego siebie? Odpowiedzi można szukać w końcowym monologu Horodniczego, skierowanym do publiczności. On i jego małżonka tworzą parę znakomitą. Ich postaci to jakby wykrzywiona w powiększającym zwierciadle sylwetka prowincjonalnej manii wielkości i zarozumialstwa. W roli Anny świetnie wypada Małgorzata Rożniatowska, marząca o złocie i purpurze niemłoda już kobieta, chętna do romansu z młodzikiem z Petersburga i łasa na pochlebstwa. Jest jeszcze bardziej groteskowa i trywialna niż małżonek. Wiecznie terkocząca, minami i gestami podkreśla własne wydumane, wielkopańskie pomysły i plany na życie w stolicy. Jej córeczka – Agata Góral – jest równie głupiutka jak matka, choć trzeba przyznać, że ta prowincjonalna gąska zachowała resztki niewinności, niezwykłe wśród krwiopijców. Horodniczemu towarzyszą przedstawiciele miejscowej elity, przywykli do systemu posłuszeństwa i strachu. Wszyscy mieszkańcy, także ci najubożsi, taplają się w błocie korupcji, upokorzeń i poniżenia. Wśród mało sympatycznych indywiduów pojawia się sędzia Lapkin-Tiapkin, czyli Tomasz Budyta, bawiąc i śmiesząc swym karykaturalnym wizerunkiem, a także dyrektor szpitala Ziemlanika, Piotr Siwkiewicz. Sędzia przeczytał kilka książek i uważa się niemal za Cycerona, a Ziemlianika to wielki krętacz, ale bez rozumu. Obaj charakterem nie różnią się od pozostałych zarozumialców, choć ambicje mają wielce rozdmuchane. Inspektor do spraw oświaty, jąkała Chłopow, chciałby wreszcie zasłużyć na podziw, ufając swej wątpliwej inteligencji. Cóż, kiedy bystrości brak. I takim właśnie maluje go Kamil Mrożek. Znakomity, prześmieszny duet stworzyli Kamil Siegmund (Bobczyński) i Mateusz Weber (Dobczyński), zrośnięci niczym bliźnięta syjamskie. Piotrusiowie przewracają się razem, gną w identycznym, wspólnym ukłonie, podsłuchują razem, a poglądy wyrażają wspólnym zdaniem. Mateusz Weber i Kamil Siegmund w „Rewizorze” osobno nie istnieją. Aktorzy wiernie odtwarzają charakterki naiwnych głuptasów, którzy niczym dwuosobowy chórek wyśpiewują jedną nutę. I jeszcze naczelnik poczty Szpekin, który z powodu swej ciekawości i nadgorliwości wywołał całe zamieszanie związane z wizytą rewizora. Mariusz Drężek w tej roli pokazuje bohatera w miarę poczciwego, jednak z licznymi grzeszkami na sumieniu. Cóż w tym dziwnego, skoro nadużycia są codziennością miasteczka, a pewnie i całego państwa. Trzeba podkreślić, że wszyscy występujący w sztuce Gogola bohaterowie są prawdziwymi mistrzami w usprawiedliwieniu własnej nikczemności. Reżyser zadbał również o postacie drugoplanowe, smakowite, przydające barw inscenizacji (choć w kolorystyce kostiumów dominuje grobowa szarość) – Karol Wróblewski jako mroczny Komendant – Drakula jest niepowtarzalny, Kamil Szklany – prześmieszny służący Miszka równie dobry, tak samo Łukasz Wójcik – Posterunkowy stylizowany na Frankensteina.
Tłumaczenie autorstwa Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej z wiarygodnością oddaje specyficzne i ekspresywne słownictwo Gogola, który był perfekcjonistą w tej dziedzinie, jak i innych związanych z pisaniem. Bohaterom nadawał znaczące imiona i nazwiska, lecz niestety, akurat te niuanse giną we frazach tłumaczenia. A szkoda… Pozostają niewiarygodna dawka humoru i ironii oraz klarowność, płynność i spójność języka dramatu. Reżyser i scenografka Galya Solodovnikova karmią zmysły widzów bogactwem pomysłów, groteskowością szczegółowo dopracowanych kostiumów, inspirowanych „upiornym” filmem (wyraźne inspiracje twórczością Tima Burtona). Znane cytaty, odniesienia do horroru rodem z kina niemego, do kabaretu, aluzje do współczesnej sytuacji politycznej są elegancko okraszone humorem – wszystko to bawi i skłania do rozmyślań.
Wzorowo zagrany, solidnie przemyślany i porażająco aktualny tekst „Rewizora” Gogola nadal niepokoi. Reżyser spektaklu nie kopiuje utartych schematów, z wnikliwością szuka u znakomitego dramaturga życiowych, ponadczasowych prawd o niezmienności natury ludzkiej – trudnych, choć ubranych w płaszczyk humoru. Wspólnie z aktorami pośród groteski i ironii śmiejemy się – czyżby z samych siebie?