Fabuła banalna. Do "psychuszki" na odwyk trafia na alkoholicznym ssaniu mistrz blagi i powagi, artysta. Udaje mu się zwinąć z magazynu balon ze spirytusem. Razem ze współpacjentami pokoju nr 3 całą noc piją na umór. Dosłownie na umór, bo spirytus okazuje się przypadkiem metylowy. To wszystko. Dzięki teatrowi TV (4 XI) mogliśmy wreszcie na własne oczy zobaczyć świat wykreowany przez Wieniedikta Jerofiejewa, a wyreżyserowany przez Kazimierza Kutza: "Noc Walpurgii czyli kroki Komandora". I koncertowo zagrany przez aktorów, z Jerzym Trelą w roli głównej. Jerofiejewa kojarzy się odruchowo z jego niszczącą przypadłością: chorobą alkoholiczną, zaś jego dzieło - jakoby żywcem wyjęte z pijackiej maligny. Można i tak. Trudno bowiem się oderwać od takich skojarzeń. Można pójść za nimi dalej i dostrzec w tym swoistą filozofię picia: bo czyż warto trzeźwieć w świecie gorzej niż pijanym? Albo jeszcze dalej. Dla herezji, które "Wienieczka" mówił
Tytuł oryginalny
Walpurgia metylowa
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Gdański nr 46