EN

27.07.2020, 10:44 Wersja do druku

Walne zgromadzenie członków czeskiej spółdzielni mieszkaniowej

„Wspólnota mieszkaniowa” Jiříego Havelki w reż. Krystyny Jandy w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Maciej Stroiński w Przekroju. 

Wszyscy uwielbiamy Jandę, lecz jako aktorkę! Reżyserką jest natomiast, jak sama wyznaje, „tylko użytkową”. Jej potężny hicior Zapiski z wygnania (jeśli można tak powiedzieć – „hicior” – o spektaklu na temat Marca ’68) nie powstał wbrew pozorom w autoreżyserii (reżyseria Magda Umer). Janda jest po prostu prawdziwą aktorką, wielką, z krwi i kości – czyli jest od grania.

fot. Robert Jaworski

Tymczasem reżyseruje, by tak rzec, u siebie, a zresztą nie tylko, co jest zrozumiałe. Nie po to od zera buduje się teatr, a następnie drugi, żeby w nim nie tworzyć i by nie korzystać z jego potencjału. Zagrać u Jandy to honor i być u niej na widowni to także nie hańba. A reżyserować Jandę to osiąg najwyższy. Z jej autospektakli podobał mi się zwłaszcza Matki i synowie, lecz jednak uważam, że reżyserów najlepiej niech outsourcuje, bo spektakl w pełni aktorski, grany i robiony przez tego, kto gra, zawsze wygląda tak samo, jak gdyby aktorzy byli jedynym i wyłącznym „efektem scenicznym”.

W poepidemiczne lato pierwsze, co Och-Teatr zechciał nam pokazać, to czeska komedia. Próbować zaczęli w maju; wtedy jeszcze nikt nie wiedział, kiedy otworzą teatry i czy sezon już się skończył, i kto będzie prezydentem, i jak żyć, ogólnie mówiąc. Zaczęli próby, żeby nie oszaleć. Komedia jako odskocznia, jako lek na całe bagno to też zrozumiały manewr i z tą samą myślą przychodzą widzowie.

Temat Wspólnoty mieszkaniowej jest najbardziej seksi w świecie. Dwanaścioro lokatorów na walnym zebraniu; patrzysz, jak deliberują, i chciałbyś być nimi, skakać bezkarnie sąsiadom do gardła, kłócić się o papierzyska, o „porządek obrad” i pieprzyć o niczym; mieć zagwozdki klasy średniej, które nawet ciebie nudzą, ale o czymś trzeba gadać. Gdy jedna z postaci robiła na drutach, ja „robiłem cienkopisem”, bazgrając w zeszycie. Kiedy tak na nich patrzyłem, pomyślałem w duchu, że bezdomni mają lepiej.

Jeśli miało śmieszyć, to pragnę zauważyć, że usługa kiepska, humor czerstwy i poczciwy i byłem nierozśmieszony – ale moja koleżanka siedząca po lewej ma ciekawe zdanie w sprawie. Chodzę z nią po przedstawieniach i słucham, co mówi, nic bowiem nie żąda za podwykonawstwo, za opiniotwórczość w sprawach teatralnych. Powiedziała już w tramwaju, że komedia, owszem, lecz tylko po wierzchu, a w środku był dramat, ukazujący pozór władzy ludu, nędzę demokracji deliberatywnej, aporię tej formy rządów. Że, najprościej mówiąc, gdzie kucharek sześć, tam wygrawa „Edek” (por. Mrożkowskie Tango).

Start jak w Bogu mordu, czyli grzecznie i z kulturą, ale jakoś z góry wiemy, że się skończy pyskowaniem, jeżeli nie mordobiciem. Wszystko tu zmierza do gombrowiczowskiej „kupy”. Nie tylko widzimy zebranie spółdzielni, lecz również masakrę takiego spotkania. Coś jak mecz bokserski na dwanaście osób, Facebook w trójwymiarze. Janda gdzieś kiedyś mówiła, że u niej na scenę może wyjść w jednym spektaklu maksimum dwunastka, czyli drużyna piłkarska plus trener; na nowe otwarcie postanowiła zatem zrobić dzieło na bogato, osiągające wyporność obsadową.

fot. Robert Jaworski

Oczywiście rozumiemy, że to wszystko alegoria, ta nasiadówka grupy lokatorów. Sejm również ma posiedzenia i również tak wyglądają – mało konstruktywnie. Tylko ja myślałem, że jak teatr, to rozrywka, tak mi się raczej kojarzy; a tu znów mnie oświecają, znów coś mam „zrozumieć”, Boże. A do tego wcale nie trzeba iść do teatru, wystarczy „otworzyć” telewizor, jak kiedyś mówiono. W telewizorze też mówią pięściarze słowni i można wyciągnąć wnioski.

Krótka zagadka dla narybku krytycznego, studentów teatrologii: co to jest interpunkcja w teatrze? Innymi słowy, jak w przedstawieniu postawić przecinek? Najłatwiej muzyką i by to sprawdzić w praktyce, obejrzyjcie spektakl w Ochu.

U Jandy w teatrze uciecha może i była, lecz niebezpośrednia. Uciecha, że taki spektakl dzisiaj by nie powstał w Teatrze Powszechnym, w którym kiedyś grała Ona. Tam takiego nie wystawią, bo Wspólnota mieszkaniowa operuje w opowieści typami ludzkimi – stereotypami. Typy i typiary. Oglądamy więc nie geja, ale jego stereotyp, geja typu śmieszny gej, machający kończynami (gra Sebastian Perdek), i nie starszą panią, ale lampucerę w omlecie na głowie (w interpretacji Izabelli Olejnik); nie kobietę w ciąży, ale żonkę jak z dowcipu (Natalia Berardinelli); Cezary Żak na scenie to „typowy Mirek – handlarz, przedsiębiorca”, facet wielu fachów, specjalista od wszystkiego; pana Kubáta, starego trolla w kaszkiecie, człowieka, którego o cokolwiek spytasz, odpowie ci „nie”, gra Grzegorz Warchoł na zmianę z Witoldem Dębickim; mamy jeszcze „Ruska” z fryzurą na płetwę z tyłu (Mirosław Kropielnicki), działaczkę w tapirze (Izabela Dąbrowska) i „nienormalnego”: dziwnie chodzi, głupio gada i pozostaje w dziwnej unii ze swą matką, prawie jak w Psychozie Alfreda Hitchcocka (w tej roli Michał Zieliński). No, po prostu BLOK WARIATÓW. Takie rzeczy w Ameryce absolutnie wykluczone, ale z peryferyjnej perspektywy polskiej możemy powiedzieć, że dobrze się stało. Stereotypie – nie umieraj! Wymieść z komedii spłaszczenie postaci to jak slapstick pozbawić wpadek i upadków. Janda reżyseruje tak, jak to „się robi”, przedrewolucyjnie, spektakl jest zatem niepoprawny politycznie („Zdjęcia czarnych wyżerają tusz z drukarki”), lecz nie tam, gdzie myśli, że jest. Zawiera aluzje, owszem, różne „oczka wodne”, lecz nie to jest jego ostrze. Chciałby być KOD-erskim krzykiem de profundis, a jest tylko komedyjką.

Trzeba wykonawcom przyznać, że dobrze zagrali, to znaczy realistycznie, i na serio uwierzyłem, że pan Kropielnicki pochodzi ze Wschodu i że pan Zieliński cierpi na jakąś przypadłość. Jako sceniczny reporter chciałbym również odnotować, że widzowie śmiali się, co wcale nie znaczy, że nie mają gustu, lecz że mają inny.

Tytuł oryginalny

Walne zgromadzenie członków czeskiej spółdzielni mieszkaniowej

Źródło:

Przekrój online

Link do źródła