W krakowskiej inscenizacji dzieła Miguela de Cervantesa Saavedry "Don Kichote" nie ma najbardziej znanej sceny z działań Don Kichota - ataku na wiatraki. Może nie dało się na scenie umieścić prawdziwego lub "podrobionego" wiatraka, a może nie dało się wprowadzić prawdziwego konia? No bo jakżeż, przecież Don Kichot nie może szarżować na wiatraki z prawdziwą kopią, lecz pieszo...
I to jest chyba jedyna rzecz, której mi zabrakło w tym przedstawieniu. Poza tym jest wszystko. Bardzo dobra adaptacja, sprawność reżyserska, dobra gra aktorska całego zespołu ze wspaniale zagraną postacią samego Don Kichota w wykonaniu Jerzego Święcha. On nie gra Don Kichota - on nim jest. Błędnym rycerzem o szklanym wzroku szaleńca, naiwnym i z ciepłym uśmiechem, szlachetnie oburzonym, narażonym na razy nieprzychylnej mu rzeczywistości, której wydaje bezpardonową walkę w imię własnych ideałów. A kiedy już nie może kontynuować swej ziemskiej wędrówki do szczęścia, to po prostu kładzie się i umiera. Odkrywamy poprzez takiego Don Kichota po raz kolejny prawdy Cervantesa: że świat jest wieloznaczny, że jest wiele względnych i sprzecznych ze sobą prawd, że człowiek żyjąc na tym świecie tęskni do pewnego porządku moralnego, w którym dobro i zło powinny zdecydowanie różnić się od siebie. Zdajemy sobie sprawę z mądrości mistrza Cervant