W minionym sezonie skromne spektakle były nie mniej interesujące od tych z nadmiarem pomysłów. Opera jest sztuką totalną - lubi mawiać Mariusz Treliński i na narodowej scenie, której jest szefem artystycznym, udowadnia słuszność tego stwierdzenia. Muzyka i śpiew muszą być poparte obrazem, ruchem, wizją plastyczną, a nade wszystko reżyserskim w pomysłem sezon operowy podsumowuje Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej
sezon
Według tych reguł przygotowano premiery sezonu w Operze Narodowej, począwszy od "Pasażerki" Weinberga (reż. David Pountney), w której oszałamiała scenografia, łącząca elegancki transatlantyk z realiami obozu w Auschwitz, aż po "Matsukaze" Hosokawy. Niemka Sasha Waltz zamieniła współczesną operę japońskiego kompozytora w widowisko nowego typu. Granice między gatunkami uległy zatarciu, nie wiadomo było, kto na scenie jest śpiewakiem, a kto tancerzem. Widz nie miał czasu na rozwikłanie tej zagadki, bo chłonął kolejne niezwykłe obrazy sceniczne. W pięciogodzinnych "Trojanach" [na zdjęciu] Berlioza reżyser Carlus Padrissa dał z kolei pokaz tego, co obecnie jest trendy. Niczego nie należy więc pokazywać tak, jak życzył sobie kompozytor, mitologiczny Eneasz musiał przywdziać kosmiczny kostium, bo na scenę operową trafił niemal wprost z planu "Gwiezdnych wojen". Widowiskowa atrakcyjność tych trzech spektakli nie przytłoczyła muzyki, co obecni