"Walizka" w reż. Piotra Kruszczyńskiego w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.
Nigdy nie byłem w Auschwitz, ani innym muzeum zagłady. Nikt z moich bliskich nie zginął za drutami, ale stykałem się przez wiele lat w pracy z koleżanką i kolegą, którzy mieli wytatuowane numery obozowe na ręce. Nie kryli się z tym, ale też i nie obnosili. Żyli pełnią życia, a swoją radością obdzielali wszystkich, którzy się z nimi stykali. Słuchając tych, którzy kwestionują prawdziwość istnienia obozów śmierci w czasie drugiej wojny światowej, zdaję sobie jednak sprawę, że konieczne są muzea zagłady, bo przecież coraz trudniej spotkać kogoś z wytatuowanym numerem obozowym na ręce, kogoś, kto poświadczy tamto okrucieństwo. Ale jednocześnie - podobnie jak przewodniczka w sztuce Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk - zadaję sobie pytanie, po co konserwować tony butów, eksponować zdjęcia, nadpsute lalki i inne zabawki? Zgadzam się z nią, że oglądanie tego jest nie do wytrzymania. Chociaż dzięki takiemu właśnie muzeum Fransua Żako