Zaczęło się niedobrze. Żadnego programu, żadnej ulotki, nie wiadomo, kto gra na scenie, nie wiadomo, kto reżyseruje, kto jest scenografem. Informacje zacząłem zbierać pokątnie. Nie zebrałem wszystkich. Toteż nie będzie w niniejszej recenzji pełnej listy nazwisk, a szkoda. Spektakl bowiem, po wielu sezonach suszy, zaskoczył wyżem artystycznym; Coś żywego, interesującego zaczęło się w Wałbrzychu dziać. Na pierwszy ogień poszedł Witkiewicz. Ho, ho, pomyślałem sobie, wcale ryzykowne przedsięwzięcie jak na początek nowej dyrekcji, bo okazało się, że jest nowa dyrekcja, a przy tym młoda, ambitna. A skoro ambitna, więc dalej dobierać się do skóry mistrzowi dramatu, przewrotnemu graczowi figur teatralnych, prześmiewcy, kpiarzowi, który mruga do nas umalowanym okiem, ale w rysach twarzy kryje smutek. No i na scenę wszedł Jan. Karol Maciej Wścieklica, czyli bohater sztuki pod takimże tytułem. Potężne chłopisko, co się zowie, bezpretensjonalne,
Źródło:
Materiał nadesłany
Wiadomości, nr 22