Mija właśnie 22 lata, od kiedy nie ma wśród nas Kaliny Jędrusik. Jej brak jest dla mnie szczególnie subiektywny i osobisty. Mało kto wie, że Kalina należała do światowego grona callasistów - wyznawców, czcicieli i propagatorów sztuki Marii Callas. Już w latach 50., mając takie możliwości u boku męża, wybitnego pisarza Stanisława Dygata, bywała na jej spektaklach w La Scali. Mnie z zachwytem opowiadała o "Normie", "Medei", "Lunatyczce" i "Annie Bolenie" - pisze w swoim felietonie z cyklu Wyjście dla artystów, Sławomir Pietras w Angorze.
Co tydzień ktoś łapie mnie za słowa. To dobrze. Trzeba się pilnować, sprawdzać detale przytaczanych informacji i podchodzić ostrożnie do wiadomości nieprawdopodobnych. Na przykład Dominique Meyer, dyrektor Opery Wiedeńskiej, rządzi tam od lat trzech, a nie od roku, jak niedawno napisałem, i przed laty zaczynał w branży elektronicznej, choć jak się okazuje, ukończył prawo i nauki polityczne, a więc elektronikiem nie jest. Przepraszam! Moje wakacyjne nerwobóle zaczęły się na wiadomość o śmierci Lidii Korsakówny, niegdysiejszej solistki "Mazowsza", aktorki filmowej, estradowej i Teatru Syrena. Przez wiele lat była przewodniczącą Komisji Skolimowskiej, wreszcie sama potrzebując pomocy, zamieszkała w Domu Aktora w Skolimowie. Piękna, skromna, szlachetna postać, utwierdzająca wiarę w tradycyjną zbiorową przyzwoitość środowiska artystycznego. Rodzaj nerwobólu stanowi świadomość, że mija właśnie 22 lata, od kiedy nie ma wśród nas Kaliny Ję