Olga Tokarczuk, Andrzej Wajda, czterej pancerni, Leszek Balcerowicz czy Bóg Ojciec - w teatralnym Wałbrzychu przeglądała się w pierwszych dekadach XXI wieku Polska, jej lęki, frustracje i szaleństwa. Teatr Dramatyczny im. Szaniawskiego to opoka lokalnej kultury i mocny produkt eksportowy. Zaczynali tu najlepsi.
Dziwnie pisać o teatrze w trakcie pandemii, podczas lockdownu, gdy widownie są puste, a spektakle, jeśli już są grane - to do kamery. Dziwnie - zwłaszcza o Teatrze Dramatycznym im. Szaniawskiego w Wałbrzychu, bo to scena związana z bardzo konkretnym miejscem; miastem, które stało się ikoną i którym straszono niegrzeczne dzieci, gdy potrzeba było poręcznego przykładu stereotypowej biedy.
Wałbrzych nie jest dziś miastem, przy którego nazwie pojawiają się „biedaszyby” - raczej słowo „rewitalizacja” czy pochwały ze względu na jedne z najlepszych wyników szczepień w kraju. Mnóstwo ludzi, wciąż myśląc „Wałbrzych”, słyszy „teatr”.
Trudno więc myśleć o teatrze w Wałbrzychu jako o jakimś bezmiejscowym „internecie” - choć wróciwszy do Wałbrzycha po latach, stary-nowy dyrektor artystyczny Sebastian Majewski produkuje mnóstwo internetowych monodramów, a „Szaniawski” dał w pandemicznym sezonie tyle premier, ile żadna inna instytucja w Polsce.