EN

22.07.2024, 09:31 Wersja do druku

W turpistycznym klimacie

„Matka” S. I. Witkiewicza w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Ateneum im. Stefana Jaracza w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w „Naszym Dzienniku”.

fot. Krzysztof Bieliński

Wszystkie premiery tego sezonu na scenie warszawskiego Teatru Ateneum opatrzone są adnotacją: „premiera jubileuszowa”. A to z tej przyczyny, iż jest to właśnie jubileuszowy, 95. już sezon tego teatru. Ostatnia w tym sezonie premiera, czyli „Matka” Stanisława Ignacego Witkiewicza, w reżyserii Anny Augustynowicz, także opatrzona jest datą jubileuszową, wszak w tym roku mija 100 lat od napisania sztuki. Na przestrzeni stulecia dramat Witkacego wystawiany był bardzo różnie.

Odrealniony świat

Na przykładzie rozmaitych koncepcji inscenizacyjnych można prześledzić funkcjonujące w ciągu stulecia mody literackie, nurty estetyczne, zmieniające się środki wyrazu artystycznego, a przede wszystkim sposoby odczytywania przez reżyserów litery tekstu Witkacego, który nie jest łatwy w odbiorze, jako że „Matka” jest przykładem witkacowskiej teorii czystej formy w dramaturgii. Toteż reżyserzy, konstruując spektakl i sugerując się zupełnie dowolnie założeniami owej teorii, na scenie głównie eksponowali stronę formalną kosztem niekiedy problematyki utworu i zawartych w nim sensów, co nierzadko pozostawało w sprzeczności z ideą autorską utworu. Bywało, że reżyserzy uważali, iż dziwność czy odrealnienie świata przedstawionego w „Matce” należy ukazywać poprzez nagromadzenie rozmaitych dziwacznych pomysłów nadrealistycznych, wręcz surrealistycznych, groteskowych, co prowadziło do absurdu. Słowem, interpretacja w stylu „dziwność przez dziwność”. Aby zagrać tzw. dziwność, nie trzeba nadbudowy kolejnej dziwności, lecz utrzymania konwencji naturalistycznej.

W warstwie fabularnej narracja „Matki” głównie skupia się na relacjach matki, Janiny Węgorzewskiej, z synem Leonem. To nie są łatwe relacje. Matka, zrujnowana arystokratka, wdowa, mimo podeszłego już wieku utrzymuje dorosłego, trzydziestoletniego syna Leona, świadomie w ten sposób uzależniając go od siebie. Leon nie pracuje, wszak ma wyższe ambicje, uważa się za filozofa, myśliciela, artystę i zgodnie z wyznawanymi przez siebie katastroficznymi poglądami pragnie zmienić świat, bo, jak twierdzi, wszystko chyli się ku zagładzie, czego dowodem jest upadek sztuki, nauki, filozofii, a przy tym następuje mechanizacja zachowań i relacji międzyludzkich. „Wszystko, co wielkie, upada” – mówi Leon. Brzmi jakże znajomo i wcale nieodlegle. Leon zajęty jest więc tworzeniem specjalnego manifestu ukazującego koniec cywilizacji. I nie dość, że sam nie zarabia na życie, to jeszcze sprowadza narzeczoną, z którą zamierza się ożenić, wraz z jej ojcem, i wszyscy są na utrzymaniu matki zarabiającej na życie ręcznymi robótkami na drutach, co doprowadza kobietę do ślepoty. Rzecz kończy się dramatycznie. I dla matki, i dla Leona.

Nadekspresja środków

W najnowszej inscenizacji „Matki” Anna Augustynowicz interpretuje dramat Witkacego głównie jednak poprzez zasadę czystej formy, stąd pewnie ta nadekspresja środków wyrazu prezentowana przez aktorów, co niepotrzebnie zamula przestrzeń semantyczną spektaklu oraz wyrazistość znaczeniową postaci, zwłaszcza matki w wykonaniu Agaty Kuleszy. Także pozostałe role nie są wolne od tzw. nadbudowy formalnej, nadnaturalnych gestów, sposobu bycia czy przesadnej mimiki. Nie brak też w niektórych scenach pewnej przesady w grze Adama Cywki w roli Leona, choć generalnie – prócz kilku scen – aktor świetnie zinterpretował swego bohatera, chwilami wręcz przejmująco (zwłaszcza sceny, kiedy niczym mały chłopiec trzyma swoją ulubioną czerwoną piłkę, co symbolizuje brak samodzielności i uzależnienie od matki). Adam Cywka występuje w podwójnej roli, bo prócz postaci syna gra także ojca, co wymaga zróżnicowania środków wyrazu, i aktor znakomicie to udowadnia.

Rolę służącej Doroty gra Ewa Telega; pojawia się też coś w rodzaju pantomimy oraz dwóch zagadkowych panów w melonikach, granych przez Janusza Łagodzińskiego i Łukasza Lewandowskiego (m.in. jako dyrektor teatru). Obaj jakby żywcem wyjęci ze spektaklu Kantora, a także Becketta. Wypełniają parę zadań aktorskich, sytuacyjnych. Kim są naprawdę? Nie wiemy, wszak pani reżyser nie dookreśliła tych postaci, tylko z niektórych scen możemy się domyśleć. W każdym razie panowie w melonikach wpisują się w ogólny klimat przedstawienia utrzymanego w konwencji teatru turpistycznego, co podkreślają zarówno scenografia, jak i kostiumy aktorów.

Kiedy patrzyłam na Agatę Kuleszę wykonującą swoje robótki, przypomniała mi się inna inscenizacja tego samego dramatu Witkacego, w tym samym Teatrze Ateneum. Na tej samej scenie po lewej stronie (patrząc od widowni) siedziała Aleksandra Śląska w roli matki dziergającej włóczkę na drutach, a nieopodal stał Jerzy Kryszak jako jej syn Leon. A był to rok 1984, spektakl reżyserował Janusz Warmiński, ówczesny dyrektor Ateneum, a prywatnie mąż Aleksandry Śląskiej. Minęło 40 lat od tamtej premiery, a to znakomite przedstawienie wciąż jest w mojej pamięci.

***

„Matka” Stanisława Ignacego Witkiewicza (Witkacego), reż. Anna Augustynowicz, scenog. Marek Braun, kost. Tomasz Armada, muz. Jacek Wierzchowski,  Teatr Ateneum, Warszawa.

Tytuł oryginalny

W TURPISTYCZNYM KLIMACIE

Źródło:

„Nasz Dziennik” nr 167

Autor:

Temida Stankiewicz-Podhorecka

Data publikacji oryginału:

20.07.2024