- Aktorstwo to na dobrą sprawę przyjemność, za którą mi płacą. Czasem sobie myślę, że to takie nieustające wakacje. Nawet w takich okresach, jak obecnie, gdy gram gościnnie w pięciu teatrach, w pięciu różnych spektaklach. W teatrze jestem szczęśliwa - mówi warszawska aktorka EWA SZYKULSKA.
Miasto Kobiet: Jak Pani słyszy piosenkę "Prześliczna wiolonczelistka", to myśli Pani sobie: "To ja!"? Ewa Szykulska: Oczywiście. Chociaż to było bardzo dawno temu. Nie pamiętam już nawet, jak trafiłam do teledysku Skaldów. Od razu, jako młoda dziewczyna, znalazłam się w dziwnym środowisku, w którym było wielu indywidualistów: Janusz Kondratiuk (mój ówczesny chłopak), Jan Himilsbach, Zdzisław Maklakiewicz, a nawet Janusz Głowacki. To byli ludzie, którzy wyznaczali trendy offowe w tamtych czasach. Takie jak "Dziewczyny do wzięcia"? - No właśnie, czym są "Dziewczyny do wzięcia"? W tamtym czasie to był film nie do końca poprawny. To na pewno jest próba czegoś niezależnego. Jak dziś mogłyby wyglądać "Dziewczyny do wzięcia"? - Myślę, że podobnie. Może dziś ludzie są odważniejsi. Pewnie korzystaliby z telefonów komórkowych i trochę inaczej by się zachowywali. Ale poza tym niewiele się zmieniło. Problem ciągle istnieje. Coś n