"To już nie jest mój teatr" - to gorzkie stwierdzenie słyszałam w ostatnim czasie niepokojąco często - pisze Zofia Smolarska w miesięczniku Teatr.
Kiedy piszę te słowa, trwają intensywne przygotowania do październikowego Kongresu Kultury. W ostatnim czasie wiele dyskutuje się o tym, jakiej kultury potrzebujemy oraz co wymaga naprawy i ochrony. Ktoś niedawno rzucił hasło powtórzone potem przez Agnieszkę Glińską na Kongresie Kobiet: "Dla teatru publicznego warto ginąć". Jest jednak wielu takich, którzy - mimo iż przepracowali w teatrze kawał życia i oddali mu serce - nie dołączą do tego straceńczego szeregu. I nie dlatego, że jest im wszystko jedno. Nie pójdą, ponieważ właśnie "to już nie jest ich teatr". Akt zerwania Przez ostatnie pół roku prowadziłam wywiady ze ślusarzami, stolarzami, modelatorami, malarzami teatralnymi, krawcami i krawcowymi, konstruktorami lalek, szewcami, tapicerami, charakteryzatorkami i perukarkami, realizatorami dźwięku i światła oraz brygadierami sceny i montażystami. Rozmawiałam w sumie z osiemdziesięcioma czynnymi i emerytowanymi rzemieślnikami i technikami