Pojawiają się w teatrze na godzinę przed spektaklem i wychodzą z niego wraz z ostatnimi widzami. Swoją pracę wykonują bezszelestnie i najlepiej jak potrafią. Każdemu służą pomocą. Ich rola jest raczej niezauważalna, bo nigdy nie grają pierwszych skrzypiec, ale bez nich trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie cieszyńskiej siedziby Melpomeny - pisze Dorota Krehut-Raszyk w Głosie Ziemi Cieszyńskiej.
Wielu z nas, szczególnie tych, którzy są częstymi gośćmi w Teatrze im. Adama Mickiewicza, doskonale zna ich twarze, a na ulicy przesyła pozdrowienia. Mowa o szatniarkach, skromnych i cichych kobietach. Niektóre z nich z cieszyńskim teatrem związane są nawet kilka dekad i znają go jak własną kieszeń. Wiesława Kwiczała jest szatniarką od 17 lat. Jej przygoda z teatrem zaczęła się przypadkowo, bo od zastępstwa. Najpierw było to zajęcie dorywcze, popołudniami i wieczorami, które łączyła z pracą zawodową, a kiedy przeszła na emeryturę, w teatrze zaczęła dorabiać. W 2008 roku po raz pierwszy za ladą w szatni stanęła z kolei Janina Kwiczała. Bardzo się stresowała, czy da radę, czy nie pomyli numerków i wszystkich obsłuży jak należy. Potem przyszła drugi raz, trzeci i tak już została. Obie panie, ubrane w specjalne uniformy, można spotkać na teatralnym parterze, w szatni z lewej strony widowni. To ich ulubione miejsce. Są zawsze uśmiechni