"Kompozycja w słońcu" zwiastuje powrót do tego, co najlepsze w twórczości Ingmara Villqista - kameralnej, zwartej formy i gęstej frazy, zapisanej niezwykle konkretnym, ale zarazem poetyckim językiem niedopowiedzeń, który oddaje rytm uśpionej, niespiesznej egzystencji. W nim zamknięte są tłumione latami namiętności i mroczne tajemnice z przeszłości - mściwe fantomy wyzierające niczym wyrzut sumienia z zakamarków zastygłego w bólu półżycia.
"We wszystkich moich dramatach pojawiają się postacie ukazane w momencie konieczności zapłacenia rachunku za coś, co wydarzyło się w przeszłości" - powiedział w jednym z wywiadów autor "Kompozycji w słońcu". Villqist nigdy nie ukrywał swojej fascynacji problemem winy i odkupienia. "Winy niezawinionej", wpisanej w ludzką egzystencję jako konsekwencja grzechu pierworodnego - grzechu urodzenia się. Bo czy winą może być miłość, która połączyła w młodości Marię i Heiziga, osieroconych przez rodziców, pozbawionych ich wsparcia i bliskości, skazanych tylko na siebie, w pustce i ciszy wielkiego domu? Kto ma ich osądzić? Jaki trybunał ma prawo wydać na nich wyrok? Purytańskie społeczeństwo ze swoimi nakazami i zakazami, których respektowanie pozbawia człowieka prawa do szczęścia? A jednak wiele lat temu ukorzyli się przed tym społeczeństwem i jego normami, poddali się obezwładniającemu poczuciu grzechu, grzebiąc swoją hańbę w ci