MIECZYSŁAW ŚWIĘCICKI wspomina jubileuszowo: Pierwsza liczba jest prosta; tak, skończyłem 70 lat, sam w to nie wierzę; bo co, że włosy siwe, skoro w sercu wciąż romanse. A i, pochwalę się, zrzuciłem ostatnio 20 kilogramów, by zbytnio nie odstawać od piwnicznej młodzieży...
Za to 50-lecia pracy twórczej już tak jednoznacznie uzasadnić się nie da, niemniej faktem jest, że przed półwieczem dotarłem do Krakowa, by tu oddać się studiom i sztuce. To ojciec wpajał mi, że znajomość muzyki, tama, dobrej literatury daje poczucie godności, że to jest walor, który pomoże mi w życiu, da kontakt ze światem. Już w Jarosławiu chodziłem do średniej szkoły muzycznej, równolegle z technikum budowlanym, działałem w teatrze Kacperek, grałem w orkiestrze dętej, byłem instruktorem zespołu pieśni i tańca i oto, dopełniwszy obowiązku nakazu pracy po technikum, mogłem zjechać do Krakowa. Celem była szkoła teatralna, ale nie dobrnąłem do niej, niemniej w czasie egzaminów dostrzegł mnie prof. Bronisław Romaniszyn z wyższej Szkoły Muzycznej i tak trafiłem na wokalistykę. Znakomicie trafiłem, uczącej śpiewu Annie Kaczmar spodobał się mój liryczny baryton, ,i że miała słabość, podobnie jak jej mąż, wybitny polski śpiewa