Obchodząca w tym roku 45-lecie istnienia Operetka Wrocławska sięgnęła po żelazny repertuar, wystawiając w sobotę "Księżniczkę czardasza" Kalmána. Jubileuszowi towarzyszy jednak bardzo nierówne przedstawienie.
Nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że słowa reżyserującego spektakl Igora Przegrodzkiego okazały się prorocze. Przed premierą zwierzył się na konferencji prasowej, że po pierwszym akcie był załamany, po drugim szczęśliwy, a nad trzecim jeszcze pracuje. Pierwszy akt wprowadzający nas w świat hulaszczych arystokratów i szansonistek z variété Orfeum rozczarował. W napięciu czekaliśmy na moment pojawienia się na scenie głównej bohaterki - pięknej Sylvy Varescu, czyli przyczyny wszelkiego zamieszania (Ewa Klaniecka). Jej wejście jednak nikogo nie olśniło. Zaczęliśmy wyobrażać sobie na jej miejscu artystkę nieco młodszą, a przez to bardziej przekonującą. Gdyby jeszcze broniła się kreacją wokalną! Ale Sylva śpiewa głosem bardzo przeforsowanym, ostrym, o nieprzyjemnej emisji, przesadnie rozwibrowanym. Podobnie czardasz: miał być ognisty, porywający - a wydawało się, że tancerzom mylą się kroki, jakby mieli za mało czasu, żeby zsynchron