EN

29.05.2023, 10:34 Wersja do druku

W pułapce wstrętu

„Komediant” Thomasa Bernharda w reż. Andrzej Domalika w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”.

fot. Marta Ankiersztejn/ Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Na cokolwiek czy kogokolwiek spojrzy, ogarnia go wstręt. Świat wzbudza w nim obrzydzenie. Bruscon z „Komedianta" Thomasa Bernharda w kreacji Jerzego Radziwitowicza tkwi w pułapce wstrętu, z której nie ma ucieczki.

Bruscon od początku wie, że świat został źle wymyślony razem z nim samym, że katastrofa nie tyle wisi w powietrzu, ile już się dokonała. Ostatkiem woli czepia się życia, zalewa oberżystę w prowincjonalnym Utzbach słowami, wymaganiami, Iży komendanta miejscowej straży pożarnej, podejrzewając o niezrozumienie głębi jego sztuki, rzuca obelgi na otoczenie i upodloną Austrię, wyrzeka na beztalencia artystyczne panoszące się w teatrze - także w jego teatrze. Tylko rosół z makaronem wzbudza w nim niejakie ukontentowanie. To ostatnia enklawa świata, która jeszcze nie napawa go wstrętem, choć niewiele brakuje, by i rosół dołączył do kolekcji obiektów nieodwołalnie znienawidzonych.

Jerzy Radziwiłowicz ukazuje Brusconowskie obrzydzenie światem po mistrzowsku, nikomu nie postanie w głowie myśl, że ten świat godzien jest lepszego potraktowania. Gra tak dobrze, że aż za dobrze, bo od razu, nie zostawiając sobie żadnej uchylonej furtki, w pierwszej scenie opowiada wszystko o Brusconie. Reszta to nieważne szczegóły, przecież nie odmieni się nawet na jotę przez następne prawie dwie godziny, od razu jest Brusconem całkowitym. W tej przemyślanej i precyzyjnie wykonanej roli tkwi jakaś destrukcyjna siła, która sprawia, że Bruscon od siebie odstręcza, odpycha, gaśnie.

Toteż finał spektaklu przechodzi niemal niezauważenie. Bruscon siedzi z boku w głębi sceny, coś ledwie pod nosem mamrocze. Publiczność może nawet się nie zorientować, że gospodę, w której miała wystąpić jego trupa, ogarnia pożar. Widzi stojące na pierwszym planie przezroczyste parawany, na tyle wyeksponowane, że zasłaniają obraz, domyśla się, że to już koniec, ale nie zauważa, że umiera ostatni artysta schwytany w pułapkę wstrętu.

Tytuł oryginalny

W pułapce wstrętu

Źródło:

„Przegląd” nr 22

Autor:

Tomasz Miłkowski

Data publikacji oryginału:

29.05.2023