"Carmen" Georgesa Bizeta w reż. Andrzeja Chyry w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Marcin Bogucki w Dwutygodniku.
Inscenizacja Lecha Majewskiego z 1995 roku jeszcze do niedawna szła kompletami, choć kostiumy z hiszpańskimi falbanami i scenografia z wielkim drewnianym bykiem w finale trąciły już myszką. Andrzej Chyra i Małgorzata Sikorska-Miszczuk do "Carmen" podeszli inaczej. Zwrócili uwagę na całą dwudziestowieczną mitologię narosłą wokół niej. Potraktowali operę Bizeta nie jako okazję do prezentacji hiszpańskiego folkloru, lecz uniwersalną historię o dwóch skonfliktowanych światach. Twórcy nie zaproponowali jednak przekonującej ramy interpretacyjnej, w którą można by wtłoczyć "Carmen". Rozgrywa się ona wszędzie i nigdzie. Scenę wypełnia okrągła metalowa konstrukcja z mniejszą wewnętrzną częścią wydzieloną panelami. Inspiracją dla niej były wielkie zbiorniki gazu, choć mogłaby to być także porzucona w połowie budowy arena. Pod względem funkcji przypomina rotundę z innej warszawskiej produkcji - "Moby Dicka" Eugeniusza Knapika w reżyseri