Dziś, z perspektywy ćwierćwiecza, trzeba przyznać: lata 80. były kulminacją artystycznych możliwości Opery Bydgoskiej. Jej wiekiem złotym. Końcem przaśnych, pionierskich dwóch dekad, gdy formowała się orkiestra, zespół baletu, kształtowała się marka sceny. Zapowiedzią klasy, jaką scena prezentuje dziś - z okazji 50-lecia Opery Nova wspomina Henryk Martenka na łamach Rzeczpospolitej.
Wszechstronność i odwaga w doborze repertuaru, liczba premier operowych, baletowych i lżejszego kalibru, parada gościnnych artystów: dyrygentów, solistów, choreografów, reżyserów, rosnąca liczba widzów i coraz bardziej realna nadzieja na nowy, budowany już od lat, gmach dodawały operowemu Pegazowi skrzydeł. Był to też czas owocnej, trwającej dziesięć lat dyrekcji Alicji Weber, muzykologa i sprawnego menedżera, szczęśliwie pozbawionej ambicji, by samej śpiewać albo - w najgorszym wypadku - dyrygować. W latach 80., gdy przyjechałem do Bydgoszczy po studiach krakowskich, opera grała w ciasnej sali Teatru Polskiego, zbudowanego pod koniec lat 40. ot, tylko na chwilę, aż odbudowany zostanie spalony w 1945 roku historyczny Teatr Polski nad Brdą. Nie było to nic nadzwyczajnego, zważywszy, że i Warszawska Opera Kameralna, i Opera Krakowska czekały także wówczas na swój lepszy los. Ta druga zresztą w oczekiwaniu takim trwa do dzisiaj. W Bydgoszczy namias