To ciekawa propozycja spojrzenia na wojnę jak na konstrukt medialny, w którym idolami stają się ludzie posyłający innych na śmierć. Popiera ich religia, w którą nie wierzą i idee narodowe, o których nawet nie chcą słyszeć - o spektaklu "Ifigenia nowa tragedia (wg wersji Racine'a)" w reżyserii Michała Zadary w Starym Teatrze w Krakowie pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.
Najpierw słychać wiatr - przeraźliwy huk zagłuszający wszystko - męczący i nieznośny. W mroku majaczy biała, ogromna bryła zajmująca dwie trzecie Dużej Sceny Starego Teatru. Na niej dwóch rozmawiających ze sobą mężczyzn. Treść ich rozmowy wyświetlana zostaje na boku monumentalnego, trójkątnego bloku. Dotyczy huczącego wiatru, przez który Agamemnon nie może rozpocząć swojego szturmu na Troję (we współczesnej adaptacji nie brak wiatru jest problemem, bo też nie okręty, lecz samoloty są narzędziem ataku). Przedłużająca się, niewygodna w odbiorze scena sprawia, że poczucie zniecierpliwienia staje się także doświadczeniem widzów. Zresztą cały spektakl świadomie potęguje wrażenie znudzenia i zmęczenia. Rozpętany na scenie kabaret pełen żałosnych, sparodiowanych postaci z czasem się wyczerpuje. W ciągłej szarpaninie, bieganinie, teatralnych krzykach i szlochach narasta wrażenie, że w końcu coś musi się stać naprawdę. Wszystko jedn