- Po tych wszystkich moich przejściach z Operą Narodową Opera w Waszyngonie stała się moim głównym miejscem pracy. Realizuję tu już moje czwarte przedstawienie, a z Placido Domingo to już moja szósta wspólna produkcja - mówi MARIUSZ TRELIŃSKI o premierze "La Bohéme" w Operze Waszyngtońskiej.
Czuje się pan już rezydentem amerykańskiej sceny operowej? - Nie wiem... Zawsze czułem się gościem, nawet w operze jako takiej. Ale rzeczywiście po tych wszystkich moich przejściach z Operą Narodową Opera w Waszyngonie stała się moim głównym miejscem pracy. Realizuję tu już moje czwarte przedstawienie, a z Placido Domingo to już moja szósta wspólna produkcja. Tę scenę traktuję też sentymentalnie, bo na niej odniosłem pierwszy tak spektakularny sukces [premiera "Madame Butterfly" w 2000 roku - przyp. red.], który spowodował że na Zachodzie funkcjonuję już od paru lat i czuję się tu rzeczywiście jak w domu. "The Washington Post" zapowiadając premierę, nazwał pana ulubionym reżyserem Kennedy Center... - Rzeczywiście udało mi się trafić do tutejszej publiczności, a ta ma tutaj ogromne znaczenie. O wartości danej produkcji czy też realizatorów świadczy to, czy spektakl jest sprzedany. Najważniejszy jest więc kontakt z publiczności�