Opowieść o Lorettcie, która stoi na życiowym rozdrożu po tym, jak uciekła z rodzinnego miasteczka, jest tylko opowieścią o Lorettcie, która stoi na życiowym rozdrożu po tym, jak uciekła z rodzinnego miasteczka - o spwktaklu "Loretta" w reż. Michała Kotańskiego w Teatrze Wybrzeże pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.
Czy to nie dziwne, że prapremiera "Loretty" miała miejsce w piątkowy wieczór 15 lutego w gdańskim Teatrze Wybrzeże pod czujnym reżyserskim okiem Michała Kotańskiego, a już następnego dnia w Teatrze Powszechnym w Warszawie publiczność oglądała tą samą sztukę tyle, że w reżyserii Roberta Glińskiego? Skąd się wziął ten nagły popyt na kanadyjskiego dramaturga, nie wiem. Nie wiem też, jak było w stolicy, ale Wybrzeże dało popis - znów średniej klasy. Opowieść o Lorettcie, która stoi na życiowym rozdrożu po tym, jak uciekła z rodzinnego miasteczka, jest tylko opowieścią o Lorettcie, która stoi na życiowym rozdrożu po tym, jak uciekła z rodzinnego miasteczka! Choć brzmi niedorzecznie, to nie ma doprawdy w tej historii nic więcej. Płytki i powierzchowny portret kobiety borykającej się z życiem jest pokazany wprost i podany jak na złotej tacy z napisem: "Patrzcie i podziwiajcie Lorettę". Jej przeszłość to zmarły mąż zjedzony przez nied�