Nasze teatry, te które nie mają w szyldzie przymiotnika: objazdowy, rzadko ruszają się ze swych pieleszy. Trzeba okazji od wielkiego dzwonu, aby wyprawiły się do innego miasta. Ciągle brak nam tych wizyt po sąsiedzku, które tak bardzo odświeżają życie teatralne; są atrakcyjne dla obu stron: artystów i publiczności. Ci pierwsi, wiedzący na jakie przyjęcie mogą liczyć wśród swoich, na wyjezdnym muszą zdobywać publiczność. A drudzy? Chętnie oglądają na scenie nowe twarze.
Panorama XXX-lecia wywołała ożywiony ruch dośrodkowy. Kompanie aktorskie ze wszystkich stron kraju spieszą do stolicy. A mieszkańcy miast, którzy wyzbywają się na kilka dni rozkoszy teatralnych - w imię przysporzenia splendoru własnej scenie poza rogatkami - czekają także na rewanż stolicy, czyli większy ruch odśrodkowy. Oni pragną witać u siebie stołecznych aktorów. Ostatnio mieliśmy najazd łódzki z Teatrem Wielkim wsławionym niejedną ciekawą inscenizacją, z Teatrem Lalek "Pinokio". Nie zabrakło w tym orszaku scen dramatycznych. Z RĘKĄ NA SUMIENIU Przez trzy wieczory (tylko!) radował wielce warszawiaków Teatr Nowy z Łodzi, a ściśle mówiąc "Kubuś Fatalista i jego pan". Niektórzy dzielą teatr na rozrywkowy i poznawczy. Zdarzają się jednak (niezbyt często, niestety) przedstawienia, które łączą w sobie harmonijnie te dwa przymioty. Należy do nich właśnie łódzka inscenizacja powieści francuskiego filozofa z XVIII wieku Denisa Diderota