Z twórczością Pawła Szymańskiego zetknęłam się po raz pierwszy, kiedy był jeszcze studentem Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie - w 1977 r., przy okazji przygotowań do prawykonania jego "Kyrie" na chór chłopięcy i orkiestrę. Z braku chóru chłopięcego młody kompozytor musiał się zadowolić chórem dziecięcym. A młodociani chórzyści, wychowani na sonoryzmie i nieprecyzyjnym zapisie współbrzmień we wczesnych partyturach Pendereckiego, ze zdumieniem patrzyli na proste, oparte na kilku zaledwie dźwiękach linie melodyczne, przerywane licznymi pauzami, które zamiast przynosić ulgę, tylko wzmagały napięcie. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że te metamorfozy kilkunutowych motywów i raptowne zawieszenia narracji staną się jednym ze znaków rozpoznawczych twórczości Szymańskiego. Obserwowaliśmy za to samego kompozytora - szczupłego, brodatego i długowłosego - który zamiast się do nas uśmiechać, głaskać po głowach i rozdawać autografy,
Tytuł oryginalny
W krainie topielców
Źródło:
Materiał nadesłany
"Tygodnik Powszechny" nr 19