Po spektaklu "Urzędu" Tadeusza Brezy opuszczałam widownię Teatru Dramatycznego wrażeniem, że ukazano nam urząd, ale bez człowieka, bez żywej ofiary, którą ten urząd ma odtrącić czy pogrążyć. W konsekwencji tego brak było dostatecznego wyrazu dramatycznego konfliktu, a więc duży mankament dla scenicznego dzieła. Dość nużący staje się w końcu spektakl, w którym żadna osoba dramatu nie może sobie pozwolić na zwykły ludzki odruch, naturalny gest, na to, aby była po prostu sobą. Wszyscy starannie odmierzają swoje słowa, gesty, uważnie dozują uśmiech i powagą. Grają. Zależnie od temperamentu czy obranej metody przyjmują maskę przyjacielskiej serdeczności (profesor Campilli),suchej powściągliwości (ojciec de Vos), jowialności (Monsignore Rigaud), spokojnej rzeczowości (ksiądz Miros). Nikt nie odsłoni swych kart całkowicie, nie przedstawi sytuacji prosto i realnie. To należy do reguł gry. Każde pismo można czytać między wier
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Powszechny nr 25